„Chleb, wino, ser” tak grosso modo podsumowuje życiowe potrzeby Francuza jedna z najstarszych i najpopularniejszych reklam telewizyjnych nad Sekwaną, opiewająca kremowy serek Boursin. A nawet jeśli zniknęła z ekranu w 1999, zmieciona przez przepisy Evin, to wsączyła się skutecznie do potocznego języka. Perfekcyjnie wyraża absolutne i samowystarczalne szczęście płynące z prostoty, na równi z innym kultowym powiedzonkiem, które, żeby zachować smakowitą dwuznaczność, przytoczę w oryginale „une soupe, une pipe et au lit”. 

Pandemia pozbawiła paryżan restauracji, ciosem nie tylko w żołądek, ale też w inne zmysły, wzrok czy słuch, tak silnie bistra i bary dominowały nasze pejzaże. Oczywiście, część restauracji uruchomiło sprzedaż na wynos. Rzadko z nadzieją na zysk, raczej, żeby czymś się zając i nie stracić kontaktu z klientelą. Solidarnie, co jakiś czas zamawiamy jedzenie w ulubionych knajpkach i mimo najlepszych starań szefów i wyrozumiałości klientów, obie strony wiedzą, że to nie to: atmosfera, temperatura dania, prezentacja talerza, tyle elementów niemożliwych do odtworzenia w domowych pieleszach. Żeby oddać sprawiedliwość kreatywności kucharzy napiszę, co na przykład moglibyśmy zamówić w tym, pierwszym tygodniu marca. Od Frenchi: solę, szparagi, z niedźwiedzim czosnkiem i dashi, pieczoną kaczkę z faszerowanymi kalafiorem. Od Hélène Darozze tatar wołowy z truflami i na deser babę z rumem. Ale jak przyznaje Jean-Francois Piège, który najpierw uruchomił sprzedaż na wynos ze swoich trzech restauracji, wyrafinowana kuchnia nie może się sprawdzić w systemie na wynos. 

Dla restauracji, których oferta pasuje do tego typu sprzedaży, dużym utrudnieniem jest godzina policyjna o 18ej, pozbawiając je stałych klientów, którzy schodzili po sąsiedzku zamówić sobie pizzę czy kilka sushi i skazując na bardzo kosztowne pośrednictwo kurierów. 

Bistra, ale też i wielogwiazdkowi bossowie gastronomi kontynuują sprzedaż wina. Najświeższy przykład CAVEALLENOTHEQUE, z doradztwem sommeliera i dostawą w dwie godziny na terenie stolicy. Stanowi ona cześć imperium smaków jednego z moich ulubionych kucharzy Yannicka Alleno. który na krótko przed pandemią dokonał wyczynu i pobił rekordy gromadząc sześć gwiazdek Michelin w jednym miejscu, Pawilonie Ledoyen przy Champs-Élysée: trzy dla restauracji gastronomicznej, dwie japońskiej i jedną dla części bistro. 

Czekając na otwarcie tych wszystkich magicznych miejsc, co, poza trzymaniem kciuków za ich przetrwanie, robią gastroparyżanie? Stoją w kolejkach. Pognani do garów trzydziestolatkowie, którzy przed pandemią jadali w domu wyjątkowo, na kacu albo na diecie, gotowi są przejść pół miasta, żeby zdobyć ulubione warzywa czy najlepsze mięso. 

Najbardziej widoczne jest to pod najciekawszymi piekarniami gdzie w weekendy i nie tylko potrafią utworzyć się bardzo długie kolejki, prawie tak długie jak pod laboratoriami wykonującymi testy na obecność COVID-19, na szczęście zapach pieczonego chleba szybko pozwala odróżnić te dwa tak ostatnio oblegane miejsca. W godzinnej kolejce po pieczywo, bardziej niż ogniś w restauracji, wypada sprawdzić pocztę mailową czy poczytać gazetę, a potem wrócić spacerem do domu i otworzyć butelkę ulubionego wina.