Dziewiętnastego maja otworzą się restauracje w Paryżu i jak przed Sylwestrem albo jakimś innym pospolitym ruszeniem w stylu beaujolais wszyscy wszystkich pytają o plany. Znajomy policjant myśli nawet o wzięciu dnia wolnego na tę, tak wyczekiwaną, okazję. No cóż, przedtem brał takowy, raczej, dzień po. Jednak czym się zmęczyć, jeśli restauracje i bary, a raczej ogródki, bo tylko tu przez pierwsze dwa tygodnie można będzie obsługiwać gości, będą zamykane przed dziewiątą. Wciąż obowiązuje godzina policyjna i nawet Eugeniusz Bodo musiałby zmienić porę randki wyśpiewanej w filmie „Piętro wyżej”. 

Wspomniałam o znajomym policjancie, bo reprezentuje typowo francuski styl picia, oparty na grze wstępnej i krasomówczy. Pamiętacie słowa Belmonda z „Małpy w zimie” o książętach chlania, tych którzy są o sto tysięcy kieliszków dalej i mówią na ty aniołom? Może dlatego, że Francuzi na równo lubią pić i mówić, ich język nigdy nie jest tak piękny jak wtedy, kiedy nie są trzeźwi. Teza ta pewnie nie w smak byłaby Kartezjuszowi, ale jak pisze Rousseau, wszyscy bylibyśmy abstynentami, gdyby nas, w młodości, nie poczęstowano winem.

Jestem ciekawa, ile restauracji otworzy drzwi już teraz, a jaka cześć poczeka do połowy czerwca, kiedy gości przyjmować będzie można także w sali, a i godzina policyjna przesunięta zostanie na dwudziestą trzecią.

Zapytałam o opłacalność przedsięwzięcia Nicolasa Decatoire, kiedyś kelnera, a dziś właściciela legendarnego bistra le Gavroche. Je się tutaj olbrzymie cote de boeuf, boskie napoleonki i oczywiście, nagradzane jajka w majonezie. Zestawienia jajek w majonezie zawsze mnie inspirowały do rozważeń na temat ograniczeń idei lepszości, bo te gorsze, zgoda, zawsze jakoś można wybrać, ale te najlepsze w pewnym momencie osiągają przecież bardzo spłaszczoną krzywą doskonałości.

Ciekawe jednak może być przypomnienie jajek Voltaire’a, to znaczy serwowanych w restauracji le Voltaire, niezwykle dobrej, niezwykle starej i niezwykle drogiej, gdzie cena jajka w majonezie od lat nie zmieniła się, jest najniższa w stolicy i wynosi 90 centymów. Czy tradycja ta przetrwa pandemię i znowu, po przetarciu oczu na widok niebotycznego rachunku, będziemy mogli pocieszać się, że przynajmniej jajka były tanie?

Le Gavroche znajduje się w drugiej dzielnicy, koło dawnej, historycznej siedziby giełdy. Niegdyś maklerzy świętowali tu niebanalnymi butelkami wielkie zwycięstwa i spektakularne porażki, miejsce jest więc oswojone z fortuną, co się kołem toczy. Nicolas wybudował już prowizoryczny taras, merostwo pozwoliło restauratorom na tymczasowe zajęcie chodników, ale na razie będzie obsługiwał klientów sam, z jednym kucharzem na zapleczu. W ogródku ma dwadzieścia miejsc, podczas gdy zazwyczaj stołuje się tu dziennie sto osób. Pewnie zobaczymy jego sympatyczną, przekrzykującą się i witającą każdego jaśniepanem, ekipę dopiero jesienią. Paryskie bistra dojdą do siebie dopiero wtedy, kiedy na nowo pozwolimy sobie na bliskość i polubimy tłum.  Wtedy dopiero, takie miejsca jak le Gavroche, gdzie na beaujolais zamykało się ulicę, a z okazji otrzymania Złotej Butelki (nagrody dla najlepszego bistra) nawet dwie, zaczną na nowo oddychać.